Nie mogę się doczekać spotkania.
Miał być bukiet konwalii, jako znak rozpoznawczy,
ale o ile pomidory w środku zimy to już norma,
konwalie to wciąż towar nie do zdobycia o tej porze roku;)
I bardzo dobrze, bo może nie cieszyłyby tak bardzo w maju.
Pierwsze słowa, pierwsze uściski, krótki spacer po Monciaku,
jakże innym niż latem, kiedy zalewają go tłumy turystów.
Świąteczne dekoracje i nieliczni spacerowicze dodają uroku temu miejscu.
We francuskiej knajpce, przy kieliszku wina, kaczce confit i pasztetach
dopasowujemy kolejne twarze do blogów, maili, głosów...
Czas płynie i z niektórymi pora się rozstać, ale nie na długo, tylko do rana.
Przed snem mam jeszcze okazję skosztować domowej nalewki i gryczanych ciastek,
a następnego dnia rano dwóch przepysznych chlebów
dyniowego na zakwasie i żytniego z płaskurką.
Kilka łyków kawy i jedziemy na poszukiwanie restauracji Bulaj.
Zatrzymujemy się na wskazanym wcześniej parkingu
i trochę niepewnie ruszamy w stronę plaży.
Siedzący na ławce kloszard, spożywający śniadanie przy niewielkim ognisku,
wyczuwa tę niepewność i natychmiast rusza w naszym kierunku.
Zdaje się wiedzieć wszystko o Bulaju i z radością,
choć nie bezinteresownie, wskazuje nam właściwą drogę.
Przed nami niepozorny drewniany budynek,
w środku siedem spragnionych wiedzy osób
oraz właściciel i szef restauracji Artur Moroz,
który zgodził się zdradzić nam tajniki swojego kunsztu.
konkretnej i dobrze zorganizowanej osoby.
Najpierw zabiera nas na targ rybny,
gdzie słuchamy jego cennych wskazówek
i kupujemy kilka gatunków ryb.
Po powrocie do Bulaja, przy kawie i herbacie,
dzieli się z nami swoją wiedzą na temat ryb i nie tylko.
Nie owija w bawełnę, cierpliwie odpowiada na nasze pytania,
zdradza pomysły na doskonałe rybne dania.
Jemy wątróbkę z dorsza i mlecz miętusa,
próbujemy marynowanego węgorza w galarecie
i przepysznych śledzi w oleju z przyprawami.
W końcu przychodzi czas, by zakasać rękawy i zabrać się do pracy.
Czeka nas mnóstwo skrobania, patroszenia i filetowania.
Podczas gdy my robimy niesamowity bałagan,
ucząc się tych wszystkich czynności pod czujnym okiem Mistrza,
w restauracji zaczyna się normalny dzień pracy.
Mimo, że na tej niewielkiej przestrzeni pojawia się dziewięć dodatkowych osób,
załoga Bulaja przyjmuje to ze spokojem i uśmiechami na twarzy.
Artur smaży na różne sposoby łososia, flądry, gładzice
i choć to bardzo proste dania, zachwytom nie ma końca.
Nie mogę się oprzeć śledziom w piwnym cieście,
na które przepis znajdziecie u Ani.
Zaskoczeniem jest soczysta kiełbasa z różnych gatunków ryb.
Godziny mijają jak szalone i zaczynam nerwowo patrzeć na zegarek.
Do ostatniego pociągu zostało tak niewiele czasu.
Żegnam się w pośpiechu mając nadzieję na kolejny raz,
a na pożegnanie dostaję słoiczek z miętusem w zalewie octowej.
Pychota!
Śledzie w oleju rzepakowym
na podstawie przepisu A. Moroza
4 solone filety śledzi
4 średnie cebule
2 liście laurowe
3 goździki
3 ziarna jałowca
2 ziarna ziela angielskiego
2 ząbki czosnku
kilka plasterków świeżego imbiru
kilka ziaren pieprzu
150-200 ml oleju rzepakowego*
Śledzie płuczemy i moczymy w zimnej wodzie.**
Osuszamy, kroimy na mniejsze kawałki.
Cebule kroimy w kostkę lub piórka.
Śledzie, cebulę i przyprawy zalewamy olejem
i odstawiamy na co najmniej 3 dni.
*lub mieszanki oleju rzepakowego i lnianego
**lub tylko płuczemy pomijając moczenie, uzyskamy wtedy bardziej intensywny smak
I ponownie Twoje przepiękne zdjęcia sprawiły że poczułam chrupkość cebulki i smak śledzika:-)
OdpowiedzUsuńDziękuję Olimpio:))
UsuńZazdroszczę podwójnie - po pierwsze za wspaniałe warsztaty a po drugie Wisełki i Jej specjałów, ehhhhh.... :)
OdpowiedzUsuńBasik, warsztatów nie powtórzę, ale na "specjały" zapraszam. Nie pierwszy raz...
UsuńJak nic się nie zmieni o może latem skorzystam z zaproszenia i zrobimy warsztaty piekarnicze????? Z Mistrzem Wisłą prowadzącą zajęcia???
UsuńBasiu, powiem nieskromnie, że jest czego zazdrościć;)
UsuńA Wisłę namawiam i namawiam...
Może jak zaczniemy obie ją męczyć tymi warsztatami,
to da się w końcu przekonać?;)
Jej chleby nie tylko wyglądają perfekcyjnie,
ale też smakują rewelacyjnie:)
Sobie normalnie żarty za mnie Mistrza ;) stroicie, ale i tak Was lubię. Przyjeżdżajcie! Upieczemy coś razem.
UsuńWisełko ja jakby co mogę z namiotem przyjechać i spać w nim w Twoim ogrodzie, albo i hotel sobie wynajmę, a Ty zapraszasz nas na warsztaty.
UsuńTo co jesteśmy umówione na lato????? albo późną wiosnę??????
I tak Magda zorganizowała nam trzem, póki co, warsztaty chlebowe. Jesteśmy wstępnie umówione :)
UsuńHA! Mamy to na piśmie!:D
UsuńJa tam mogę nawet w namiocie nad rzeczką co to koło Wisły przepływa;))
Rozumiem, że mam szukać kolejnych chętnych?;)
Magda, to kolejny post,który podsyca niezapomniane chwile w Sopocie.
OdpowiedzUsuńZ Wami, z Arturem...
Twoje śledzie pobudzają mnie do wykonania ich zaraz!
Ale zrobię je jutro.
Aniu, to dzięki Tobie mogłam tam być z Wami,
Usuńza co po raz kolejny bardzo dziękuję:)
A śledzie polecam bardzo!
Ach jak to ładnie napisałaś i zilustrowałaś!
OdpowiedzUsuńBardzo mi było miło Cię gościć, chociaż był to zaledwie nocleg, a nie gościna :)
Rzeczywiście bardzo apetyczne te Twoje śledzie, a ja mam jeszcze kilka solonych płatów w lodówce. Ależ mam ochotę :)
:)
UsuńŻałuję tylko, że Kloszardowi zdjęcia nie pstryknęłam;)
Myślałam, że miesiąc po Wigilii mało kto będzie miał ochotę na śledzie;))
Za wszystko, dziękuję:*
Kloszard,to zmarnowana okazja. Za kolejną dwójkę miałybyśmy cały fotoreportaż;)
UsuńJego śniadanie na ciepło, przy plaży, na sopockim skwerze...to byłby ciekawy materiał.
To fakt!:)
UsuńMagiczne spotkanie, piękne chwile za Tobą. Bardzo fajna przygoda.
OdpowiedzUsuńEch, zazdraszczam!
Czyż nie za to między innymi lubimy ten nasz budyniowy świat?:)
UsuńKolejne niezapomniane blogowe chwile. :)
OdpowiedzUsuńRelacja bardzo wciąga! :)
A śledziki uwielbiam, więc z przepisu na pewno skorzystam. :)
I niezwykle smaczne:)
UsuńA co Ciebie wciągnęło?
Gdzie Ty się podziewasz, co?
Śledziki przepisu Mistrza polecam:)
Ja niezmiennie w Zielonej (aktualnie białej) się podziewam. ;))
Usuń:*
W białej, czy w Zielonej, najważniejsze, że cała i zdrowa:)
UsuńBardzo żałuję, że warsztaty były tak daleko...Normalnie skręcam się z zazdrości;-) Śledziki Twoje prezentują się niezwykle wytwornie:-) Poczęstuję się, jeśli pozwolisz?;-)
OdpowiedzUsuńDaleko, to fakt, ale Artur jest wart tych długich godzin spędzonych w pociągu:)
UsuńCzęstuj się do woli, bo z kim mam się podzielić, jak nie z takim śledziożercą jak Ty;))
bardzo elegancko podane śledziki:) uwielbiam je pod każda postacią:) a twoje zdjęcia jak zawsze mają to coś;) urok, klasę i czar:)
OdpowiedzUsuńZarumieniłam się od tych wszystkich miłych słów:)
UsuńDziękuję!
Śledzie i ja mogę zawsze i w każdej formie;)
Pięknie opisana i sfotografowana relacja! Pysznie przygotowane śledziki :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA co to taki krótki komentarz dzisiaj?;)
UsuńDziękuję:*
Słoneczne pozdrowienia przesyłam:)
szkoda, że tutaj taki dramatyczny brak restauracji rybnych o w miarę normalnych cenach:(
OdpowiedzUsuńnarobiłaś mi w każdym razie apetytu
W takim razie wybierz się do Sopotu:)
UsuńNa pewno nie pożałujesz;)
Jeśli można to dołączam nie tylko do zachwytów nad świetnymi warsztatami, cudownym śledzikiem, ale również do pomysłu Basi ! Warszaty u Wisły to byłoby coś !!!
OdpowiedzUsuńCzyli mamy kolejną chętną na chlebowe warsztaty!:)
Usuńcudowne zdjęcia i treść o śledzikach już nawet nie wspomnę:) to moje ulubione:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podoba i wcale się nie dziwię, że śledziki ulubione;)
UsuńPięknie opowiedziana historia inspirującego spotkania, które pechowo mnie ominęło.
OdpowiedzUsuńŻałuję, ale miło czytać, że było udane :)
Śledziami w oleju rzepakowym chętnie bym się poczęstowała.
Pozdrawiam,
Tosia.
Szkoda, że Cię nie było, ale pewnie jeszcze będzie okazja:)
UsuńPozdrowienia!