poniedziałek, 30 września 2013

Pomidorowo-cebulowy sos (relish) z pomarańczą do drobiu lub dziczyzny





Przez okno pasażera oglądam świat.
Drzewa muśnięte kolorami.
Drogi zalane słońcem.
Złote pola z belami słomy.
Tyle miejsc, w których chciałabym być.
Zatrzymać się na chwilę.
Nie gubić detali w biegu.
Chłonąć jesienne piękno bez pośpiechu.
Zachwycać się, podziwiać w spokoju.
Mieć czas na spacer po lesie,
i zrobienie choć kilku słoików z jarzębiną.
Czy zdążę, nie wiem...
Póki co ozdabiam spiżarniane półki powidłami
i żegnam wrzesień kolejnym pomidorowym sosem.




Pomidorowo-cebulowy sos z pomarańczą
na podstawie przepisu z książki Pomidory, C. Schinharl

400 g czerwonej cebuli
600 g pomidorów
1 duża niewoskowana pomarańcza
2 łyżki oliwy
1 łyżeczka nasion kolendry
2 łyżki likieru pomarańczowego, opcjonalnie
40 g brązowego cukru
1/8 l białego octu balsamicznego
sól
świeżo tarta gałka muszkatołowa

Cebulę pokroić w piórka.
Pomidory sparzyć wrzątkiem, obrać ze skóry, pokroić w ósemki.
Z pomarańczy zesterem zeskrobać skórkę, wycisnąć sok.
Oliwę rozgrzać, poddusić na niej cebulę z kolendrą.
Dodać pomidory, skórkę i sok z pomarańczy oraz likier.
Wymieszać z octem, cukrem, doprawić solą i gałką muszkatołową.
Gotować około 20-30 minut.
Przełożyć do wyparzonych słoików, odwrócić do góry dnem.
Kiedy ostygną, przenieść w chłodne miejsce.






środa, 25 września 2013

Zupełnie z innej beczki i Koci Dom Tymianka



Kilka dni temu widziałam pewną scenkę,
która bardzo zapadła mi w pamięć.
Teraz znalazłam powód, aby się nią z Wami podzielić.




Idąc do pracy, w samym centrum miasta,
zobaczyłam panią z siwym kokiem na głowie
i siatką zmarszczek na twarzy.
Szła obok kota 'w białych skarpetkach',
a może to on szedł obok niej, po chodniku.
Staruszka zatrzymała się przy barierce
otaczającej wielkie drzewo, 
wokół którego już dawno przestała rosnąć trawa.
Kot podniósł głowę, popatrzył na panią,
a potem wszedł za barierkę na piasek.
Jako że słabość mam do 'białych skarpetek',
zatrzymałam się na moście i podglądałam ich z góry.
Kot szybko zrobił, co zrobić zamierzał.
Posprzątał po sobie, zagrzebując piasek łapą, 
wrócił do pani, stanął obok niej z uniesioną głową,
a ona czule go pogłaskała.
Kiedy się prostowała, widać było grymas bólu na jej twarzy.
Potem odwrócili się tyłem do miejsca, w którym stałam
i powoli, małymi krokami zaczęli się oddalać,
w stronę domu, jak przypuszczam.


Ten kot ma wspaniałego, kochającego opiekuna,
jednak nie wszystkie koty mają takie szczęście.
Dlatego właśnie pewna Anka wpadła na pomysł,
a Ori temu pomysłowi przyklasnęła.
Zajrzyjcie tu (klik!) proszę i jeżeli możecie, 
wesprzyjcie, bo każdy grosz się liczy,
Dzięki temu wsparciu można uratować wiele istnień
i dać im szansę na normalne życie,
a przecież każdy kot zasługuje na swojego człowieka:)


poniedziałek, 23 września 2013

W mieście Bachusa byłam, jadłam i wino piłam



Czasami nachodzi ochota zrobienia konkretnej rzeczy,
ale droga do realizacji okazuje się 'długa i wyboista'.
Dlatego wciąż tak wiele przepisów czeka na premierę w mojej kuchni.
Dlatego ciągle nie wywołałam zdjęć i nie mam butów na jesień.
Dlatego ten post ukazuje się tydzień później, niż powinien.
Niektórzy na szczęście działają inaczej niż ja,
w mig podchwytują innych chęć do działania
i piszą wiadomość, która takimi oto słowami się zaczyna:
"Nie ma co gdybać, nie ma co planować tylko czas konkrety ustalić :))"


Nie zastanawiałam się długo, właściwie decyzję podjęłam od razu.
Nie miałam szczególnych oczekiwań, ani określonych wyobrażeń.
Nie myślałam o tym, jaki będzie finał tego spontanicznego przedsięwzięcia.
Miałam za to bardzo dobre przeczucie.
Pojechałam bez obaw, a na miejscu spotkałam serdecznych, otwartych,
lubiących jeść i gotować ludzi, którzy zgotowali nam bardzo ciepłe przyjęcie.
Spotkaniu towarzyszyła wspaniała oprawa w postaci starego miasta
i pogody, która (chyba dzięki naszym zaklęciom!) nie zawiodła.


Jak na Winobranie przystało, wino lało się strumieniami.
Szkoda tylko, że lokalne winnice, przy okazji tego święta,
nie były bardziej otwarte na klienta;)
Zostaliśmy nakarmieni* i obdarowani** pysznościami.
Nasi Gospodarze zaprowadzili nas do trattorii Pizza Pi,
restauracji, z której chyba każdy z nas wyszedł zadowolony.
Mój makaron z borowikami pachniał w całym pomieszczeniu,
pełny był tych szlachetnych grzybów i smakował wyśmienicie.


Gdyby mnie tam nie było, nie uwierzyłabym,
że można czuć się tak dobrze wśród osób,
których nigdy wcześniej się nie widziało.
Kiedy żegnaliśmy miasto Bachusa, miałam poczucie,
że wszystko działo się zbyt szybko i trwało zbyt krótko.


*
Wśród pyszności, którymi dziewczyny nas ugościły, były  między innymi:
cytrynowy sernik z lemon curd
muffinki z owocami
mus czekoladowy
szarlotka laboratoryjna
pasta orzechowo-pietruszkowa
bułki w wersji z pieczarkami
sałatka po żydowsku
chleb na zakwasie pszenno-żytnim

**
haremowe konfitury różane
pieczone pomidory
ucierane maliny, tajny przepis jednej z Mam;)




Hela, Bazyl i Gizmo bardzo poważnie podeszły do tego wydarzenia;)



Alu, Marzeno i P.,
dziękujemy za NIEZWYKLE CIEPŁE I SMACZNE przyjęcie,
za troskliwość i za to, że Wam się chciało:)
Goha, Kamila, a Wam za miłe towarzystwo,
zaraźliwy śmiech a'la Pakosińska;)), gadulstwo
i pyszności, które z pewnością umilą niejeden zimowy wieczór:)




środa, 18 września 2013

Matt Wilkinson i jego marynowane zielone pomidory




Nie lubię wydawać pieniędzy na kosmetyki i biżuterię.
Mogę odmówić sobie kupna nowej torebki, czy butów.
Potrafię przejść obojętnie obok wystawy z nową kolekcją.
Kiedy jednak trzymam w rękach pięknie wydaną książkę,
żadna siła nie jest w stanie mnie powstrzymać przed jej zakupem.
Niesamowita okładka, nastrojowe fotografie, 
piękne ilustracje, szelest kartek...
Niektórzy zamieniają papier na czytnik.
Ja nie potrafię.
Nie szkoda mi miejsca na półki z książkami.
Lubię tę kolorową piramidę na nocnej szafce.
Codziennie przed snem muszę zerknąć choć na chwilę,
przerzucić choć kilka stron w poszukiwaniu inspiracji.
W tym samym czasie, kiedy dotarły do mnie
Ulubione warzywa pana Wilkinsona
dostałam sporą ilość zielonych pomidorów.
Od razu wiedziałam, że to będzie pierwszy przepis z tej książki
i z pewnością nie ostatni, którym się z Wami podzielę.




Marynowane zielone pomidory
przepis z książki Ulubione warzywa Pana Wilkinsona, M. Wilkinson

1 kg zielonych pomidorów
6 szalotek
3 duże ząbki czosnku
3 łyżki soli morskiej
mała papryczka chili
1 litr białego octu winnego
150 ml oliwy z oliwek
2 łyżeczki nasion kolendry
2 łyżeczki rozgniecionych ziaren czarnego pieprzu

Pomidory i czosnek pokroić w cienkie plasterki, szalotki i chili w krążki.
Do dużej miski wrzucić pomidory, szalotkę, czosnek i sól, odstawić na 5 minut.
Po tym czasie warzywa odsączyć i przełożyć do wysterylizowanego słoika.
Pozostałe składniki połączyć, dodać 350 ml wody, zagotować i zalać pomidory.
Kiedy zawartość słoika ostygnie, zakręcić szczelnie i odstawić na co najmniej tydzień.
Po otwarciu przechowywać w lodówce do 2 miesięcy.







czwartek, 12 września 2013

Tarta z pomidorkami i kozim serem





U schyłku lata smakują najlepiej.
Przesiąknięte słońcem do granic możliwości.
Pysznią się swoja czerwienią.
Soczyste, słodkie, przepyszne.
Zrywam owoce z pożółkłych krzaków.
Wystawiam twarz do zachodzącego słońca.
Myślami jestem gdzie indziej.
Nie mogę doczekać się weekendu.
Zaklinam pogodę...




Tarta z pomidorkami i kozim serem

ciasto
200 g mąki orkiszowej typ 700
125 g zimnego masła
2 łyżki wody
sól

forma 24 cm

Składniki na ciasto szybko zagnieść, 
rozwałkować i wyłożyć ciastem formę.
Wstawić do lodówki na 30 minut.
Kiedy ciasto stwardnieje, nakłuć je widelcem
i włożyć do rozgrzanego do 200°C piekarnika.
Piec 20 minut, aż się zarumieni.

nadzienie
150 g koziego twarożku
150 ml kwaśnej śmietany
2 jajka
duża garść posiekanych świeżych ziół (tymianek, oregano, bazylia)
pieprz
sól
pomidorki koktajlowe

Twarożek połączyć ze śmietaną, dodać świeże zioła, 
doprawić pieprzem i solą, wymieszać z jajkiem.
Wylać na podpieczone ciasto.
Pomidorki przekroić na pół i ułożyć na wierzchu.
Piec około 25 minut w temperaturze 200°C.







piątek, 6 września 2013

Do trzech razy sztuka, bagietki wspólnie upieczone





W pochmurny, chłodny wieczór włączam piekarnik.
Jego ciepło rozpływa się po całym domu.
Po paru minutach pojawia się ukochany aromat.
Siadam naprzeciw i zastygam na kilka minut.
Chłonę ciepło i obserwuję, czekam...
Mija 25 minut.
Są rumiane, chrupiące, pachną bosko, ale...
wyglądają, jak ofiary katastrofy!
Basiu dziękuję za podsunięcie bardzo trafnego określenia;)
Kolejny wieczór, kolejna próba.
Sprawdzian cierpliwości.
Zbyt późno, żeby dzielić się kolejną porażką.
Trzeciego dnia, zmieniam mąkę,
nie zaglądam co chwilę do miski, 
sprawdzając, czy ciasto wyrosło,
a kiedy się pieką, wychodzę z kuchni.
Wracam na dźwięk oznajmiający koniec pieczenia.
Może ich kształt nie jest idealny, 
ale tym razem nie ma na co narzekać:)




Bagietki na płynnym zakwasie
na podstawie przepisu Renaty S 

składniki na połowę porcji

140 g letniej wody
240 g dokarmionego zakwasu żytniego o konsystencji gęstego ciasta na naleśniki
1 1/2 szklanki mąki pszennej typ 650, plus około 1/2 szklanki do podsypania
1 1/4 łyżeczki soli
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka drożdży instant

Wodę, zakwas i 1 1/2 szklanki mąki dobrze wymieszać.
Dodać sól, cukier i drożdże, wyrabiać dosypując dodatkową mąkę, 
aż ciasto zacznie odchodzić od ścianek miski.
Wyrabiać ciasto około 10 minut, przełożyć do miski posmarowanej olejem,
przykryć i odstawić na 90 minut do wyrośnięcia w ciepłym miejscu.
Arkusz papieru do pieczenia posypać mąką, 
przełożyć na pergamin wyrośnięte ciasto,
podzielić je na 3-4 części, formując bagietki.*
Pergamin z uformowanymi bagietkami przenieść na blachę.
Ciasto przykryć folią posmarowaną olejem
i odstawić do wyrośnięcia na kolejną godzinę.
Piekarnik rozgrzać do 225°C.
Bagietki naciąć w trzech miejscach bardzo ostrym nożem.**
Piec 25 minut, aż uzyskają złoty kolor.
Studzić w wyłączonym piekarniku, na kratce do pieczenia.

*Konsystencja ciasta jest dość luźna i formowanie nie jest łatwe, 
dlatego robiłam to bezpośrednio na papierze, na którym później piekłam bagietki.

**Ta czynność też nie należy do najłatwiejszych i mimo, 
że użyłam bardzo ostrego noża, nie udało mi się głęboko naciąć ciasta.




W taki pochmurny wieczór, kiedy za oknem chłodno i ponuro, dobrze mieć towarzystwo.
Szczególnie kiedy nie wszystko wychodzi za pierwszym razem;)

Aniu Bajkorada

Dzięki Dziewczyny!






środa, 4 września 2013

Spacer po lesie i borówka brusznica najprościej





Słońce przecieka przez gałęzie i drobne liście.
Ciepłe promienie kładą się na naszych ramionach.
Zieleń gdzieniegdzie już lekko wypłowiała.
Pod stopami piasek i mnóstwo szyszek.
Wąskie, ledwo wydeptane ścieżki zapraszają do wejścia w głąb.
Na chwilę las nas wciąga, ale chowa przed nami skarby runa.
Na końcu drogi, przy gładkiej tafli, o różnych odcieniach szarości,
wita nas rozentuzjazmowany pies, któremu nie sposób zrobić zdjęcia.
W drodze powrotnej trafiamy na borówki kuszące swoją czerwienią.
Zbyt wiele, by przejść obojętnie, zbyt mało, aby napełnić nimi słoik.




Borówka brusznica do mięs i serów

1 kg borówek
300 g cukru
szklanka wody

Borówki oczyścić i sparzyć wrzątkiem.
Wodę z cukrem zagotować i wrzucić borówki. 
Gotować 30 minut.
Gorące borówki przełożyć do wyparzonych słoików,
zakręcić i odwrócić do góry dnem.
Kiedy ostygną przenieść w chłodne miejsce.